"...ostatnimi czasy trenuję dwa razy dziennie. Rano i po południu. Rano rower. Wczoraj zapodałem sobie ponad siedem godzin treningu na rowerze, ponieważ było ciepło, a że w bolidzie w Walencji było bardzo ciepło, to sobie wymyśliłem, że parę godzin popedałuję pod lampą, w temperaturze ponad 37 stopni, ale to nieważne. To bardziej takie moje tortury, żeby sobie czasem dać porządnie w kość."
Oto obiecana całość wywiadu z RK. Nie skrócona do gazety, nieoszlifowana redaktorsko - najzdrowsza, nieprzetworzona strawa (dla umysłu ;) ). Na surowo
Od testu w F1, poprzez cykl treningowy aż po Rajd Polski.
Miłej lektury!
CeG: Opowiadałeś kiedyś, że jadąc na Nurburgring na spotkanie z Toto Wolffem, gdy usłyszałeś dźwięk silników, nie chciałeś się bardziej zbliżać i poprosiłeś o spotkanie poza torem. Co sprawiło, że po tylu latach znów zbliżyłeś się do torów wyścigowych? Ciekawość? Tęsknota? Okoliczności życiowe?
RK: Wszystko po trochu. Gmoja droga rajdowa potoczyła się inaczej, do tego testu prawdopodobnie by nie doszło. Gdybym sfinalizował pewne możliwe programy startów na ten sezon, które nie doszły do skutku, znów... tego testu pewnie by nie było. Jest więc też trochę szczęścia w tym. Są w życiu okresy, gdy jest ciężej, są, gdy jest łatwiej. Nawet jeśli to tylko jeden dzień testowy.
Tylko?
Tylko, lub aż w moim przypadku. Magią tego wszystkiego jest to, że jeden dzień może spowodować, że o tych wszystkich złych chwilach ty nagle zapominasz i doceniasz szansę, która została ci dana. Choćby tylko jeden test, ale dla niektórych, na przykład dla mnie, jest on wart więcej, niż wszystko, co mogę sobie wyobrazić. Przez wszystkie te lata próbowałem o Formule 1 może nie zapomnieć, ale mieć z nią jak najmniej wspólnego, tymczasem tak naprawdę ta myśl, czy marzenie, żebym znów zasiadł za kierownicą bolidu, nie zgasły. Zawsze gdzieś tam były.
Tak jednak nie musiało się skończyć, bo w pierwszym sezonie w rajdach zostałeś mistrzem WRC2!
Gdyby ta droga, którą wybrałem po wypadku się powiodła, gdybym startował w WRC, na pewno nie byłbym w stanie się skoncentrować i poświęcić tyle czasu, aby przygotować się do tego testu. Najprawdopodobniej nie pojeździłbym teraz bolidem Formuły 1. Tak się jednak sprawy nie potoczyły i ten jeden dzień w Walencji dał mi dużo satysfakcji i wewnętrznego spokoju. Przez ostatnie lata mocno mi tego brakowało, ale to już temat na inną rozmowę.
Nie masz wrażenia, że niepotrzebnie się koncentrowałeś na innych rzeczach i te starty w WRC tylko cię odciągnęły od tej myśli?
Nie, ponieważ uważam, że dzięki rajdom stałem się lepszym kierowcą. Niektórych rzeczy nauczyłem się właśnie w rajdach. W pewnych sytuacjach czuję, że te rajdy mi coś dały. Ludzie mówią, że czasami człowiek powinien zrobić coś innego, ale nie jest tak, że ktoś mi przystawił pistolet do głowy i powiedział: Ty musisz jechać w rajdach. To była moja decyzja! Po kilku latach mogła się wydawać mniej atrakcyjna, czy korzystna, ale gdy ją podejmowałem to nie było tak, że się obudziłem rano i powiedziałem sobie, że chcę być kierowcą rajdowym. Kilka dobrych miesięcy myślałem, czy to właściwy ruch, czy nie i jeśli tak postanowiłem to znaczy, że na dany moment było to najlepsze rozwiązanie.
A na ten moment?
Minęło sporo czasu i nie ukrywam, że dostałem bardziej w kość, niż przypuszczałem - ale nie chodzi mi tu o samą jazdę. Jednak, gdy podczas Rajdu Sardynii patrzyłem sobie na czasy oesów, otworzyłem przez przypadek, żeby sobie porównać sezon 2014. Szybko o tym zapomniałem, więc jak zobaczyłem, że w swoim pierwszym sezonie w WRC i siódmym chyba szutrowym rajdzie w życiu, pod koniec pierwszego dnia, przed ostatnim oesem byłem piąty... Nawet patrząc z zewnątrz daje to dużo do myślenia. Więc w rajdach dostałem trochę w kość, niekoniecznie jeśli chodzi o jazdę, ale czasami tak bywa, że najpiękniejsze plany się komplikują, a te rzeczy, które wydawały się bardzo odległe nagle stają się możliwe i rzeczywiste. To zdanie odzwierciedla moje ostatnie cztery lata.
Po twoich jazdach w Walencji media anglojęzyczne podkreślały wypowiedż z oficjalnej prasówki zespołu Renult F1: "zobaczyłem, co utraciłem", ale chyba zostało to błędnie zinterpretowane...
Miałem na myśli tych pięć sześć lat, które straciłem nie startując w Formule 1. Był to emocjonalny moment, który pokazał, że inne kategorie i pojazdy są owszem fajne, ale jednak prowadzenie bolidu Formuły 1 wiąże się z dużymi emocjami, ogromną frajdą, satysfakcją i świadomością, że jestem w stanie prowadzić bolid F1, czyli najszybszy pojazd świata na torze.
Niektórzy uznali, że chodziło o umiejętności...
Tego nie wiem. Wiem, co miałem na myśli, ale czasami ludzie koncentrują się na doczytywaniu się różnych rzeczy, a tu jest mało do dopatrywania się. Mało do zrozumienia. Według mnie test poszedł bardzo dobrze i tyle, a co przyniesie przyszłość... zobaczymy. W tej sytuacji to jedyne słuszne podejście. Każda inna akcja, czy próby, nie mają sensu.
Minęło już trochę czasu od pamiętnego wtorku w Walencji. Emocje zapewne już się uspokoiły. Czy wrażenia z powrotu do bolidu F1 wciąż masz takie same?
Jasne, że emocje opadły, ale ja zawsze, nawet w dawnych latach, nawet po wygraniu GP Kanady następny dzień zaczynałem tak, jakby nic się nie wydarzyło. I tak samo jest teraz. Nie powiem nic nowego, ale to miłe uczucie, gdy po tylu latach zasiadasz za kierownicą bolidu F1, a jeszcze milej jest w mojej sytuacji. Gdy wiadomo, że w ostatnim czasie na moim życiu mocno odciskały się ograniczenia mojego ciała. Tak naprawdę musiałem się nauczyć funkcjonować od nowa z tymi... modyfikacjami, z nowym set-upem (śmiech). I nie ukrywam – ta świadomość, że to mnie aż tak bardzo nie ogranicza, że nie uniemożliwia mi prowadzenia bolidu Formuły 1, to naprawdę fajna rzecz. Ale na razie na tym bym poprzestał.
Zauważyłem, że po zakończeniu testów i 115 okrążeń w upale byłeś wciąż w świetnej kondycji fizycznej. Jak się do tego przygotowywałeś?
Jadłem odżywki Olimpa (śmiech). No i fakt jest taki, że sporo pracowałem nad formą i nigdy w tak dobrej formie nie byłem, w całym życiu, co przy pewnych ograniczeniach jest dużym plusem. Bo przy nich muszę być przygotowany jeszcze lepiej, niż dawniej.
Jaka to intensywność treningów?
Często ważniejsza jest nie ilość, lecz jakość. Bo możemy sobie siedzieć na siłowni trzy godziny, a trenować przez pół, a możemy siedzieć półtorej godziny, a trening zrobimy godzinny lub więcej. Ja ostatnimi czasy trenuję dwa razy dziennie. Rano i po południu. Rano rower. Wczoraj zapodałem sobie ponad siedem godzin treningu na rowerze, ponieważ było ciepło, a że w bolidzie w Walencji było bardzo ciepło, to sobie wymyśliłem, że parę godzin popedałuję pod lampą, w temperaturze ponad 37 stopni, ale to nieważne. To bardziej takie moje tortury, żeby sobie czasem dać porządnie w kość. Po południu z reguły ćwiczę na siłowni. Dodatkowo, jako że trochę pracuję w symulatorach, to średnio dwa razy w tygodniu jeżdżę na symulatorze. To bardzo dobry trening umysłu. Na siłowni i rowerze trenujesz bazę tego wszystkiego, ale jeśli chodzi o kierowcę... W siłowni nie jesteś w stanie w stu procentach odwzorować specyficznych ruchów, nad którymi możesz pracować w symulatorze. To taki trening bardziej szczegółowy.
Najważniejszym mięśniem kierowcy jest mózg!
Trening fizyczny to jedna rzecz, a później trzeba też podejść do tego od strony umysłu. Moc nic nie znaczy, jeśli nie masz nad nią kontroli, jak mówią. Jeśli chodzi o koncentrację... W poprzednich sezonach potrafiłem swoją energią dobrze zarządzać i w niepotrzebnych sytuacjach jej nie wykorzystywać i to mi zostało. To duży plus.
Dlaczego spróbowałeś bolidu F1 dopiero teraz?
Trzy, cztery lata temu byłoby łatwiej zorganizować taki test. Albo inaczej – już wtedy były takie możliwości, ale sprawy nie zaszły tak daleko jak z Renault dlatego, że ja tego za bardzo nie chciałem. Bałem się innego wyniku tych jazd, a ostatnią rzeczą, której chciałem, to „zrobić sobie krzywdę”. Było duże ryzyko, że po wejściu do kokpitu to wszystko może nie zadziałać. Teraz sporo się zmieniło. W kwestiach fizycznych, ale też jeśli chodzi o moje podejście do tematu. W ostatnich miesiącach przed tym testem nabrałem dużo pewności, że jestem w stanie to zrobić i że nie będzie to aż tak straszne. To mocno pomogło. Każdy widzi, że fizycznie trochę się u mnie zmieniło przez ostatnich kilkanaście miesięcy, ale pracowałem też nad poprawą tego, czego nie widać. Nad tym, co siedzi w głowie, a sądzę, że połowa sukcesów i porażek, nie tylko w sporcie, ale też w życiu, rodzi się właśnie tam. To było bardzo potrzebne i bardzo mi pomogło.
Mówiłeś o niepewności przed testem. Jak sobie radzić z emocjami, gdy wszystkie obawy zostają rozwiane i okazuje się, że jest tak dobrze! Euforia?
Nie. Nie wiem, czemu tak jest... Dawniej jeździłem cały czas i wszystko w moim życiu skupiało się na jeździe. Czas między wyścigami był czasem oczekiwania i przygotowań do ścigania. Wszystko, co robiłem w dni poza wyścigowe było poświęcone jednemu celowi. Żyłem tym, co kochałem i nadal kocham. Teraz zauważyłem, a była to długa przerwa, że jak już przyjeżdżam na tor i nawet jak nie jeżdżę, bo na tor w Walencji stawiłem się dzień wcześniej, to jestem jakby w innym świecie. Odcinam się kompletnie od rzeczy, które nie mają nic wspólnego z jazdą. I to bardzo fajne uczucie. Myślę, że dawniej też tak miałem, ale dużo częściej się wyłączałem i nie odbierałem tej różnicy w moim funkcjonowaniu. Teraz, przez ostatnie lata, w zasadzie odkąd zakończyłem sezon WRC w 2015 roku w Walii, ponad półtora roku temu, jestem bardziej zwykłym człowiekiem, niż kierowcą. Jeździłem bardzo mało, nawet jeśli przygotowywałem się mocniej, niż kiedykolwiek wcześniej.