Firma Rolls Royce swego czasu bardzo dbała o wizerunek swoich samochodów. Wręcz kusiła ludzi hasłem marketingowym - Rolls Royce się nie psują. Zaufał im pewien bogaty Anglik, niestety podczas podróży do Włoch samochód mu się zepsuł. Zadzwonił do RR z pretensjami. Firma zapytała gdzie ów człowiek jest, po czym wynajęła mu najbardziej luksusowy hotel i wysłała swoich mechaników. W ciągu doby samochód został naprawiony. Na pytanie właściciela samochodu co się zepsuło, mechanik odrzekł: - Nic. Rolls Royce się nie psują.
Powyższa anegdotka pokazuje, jakie było nastawienie (przynajmniej niektórych) motoryzacyjnych firm europejskich wobec klienta. Na szczęście nie wszystkie firmy tak pieczołowicie się klientem zajmowały i zdarzały im się wpadki, których się za nic zatuszować nie dało. Pozostając przy RR. W latach 70. ubiegłego stulecia ich silniki V8 były dość archaiczne. I nie grzeszyły świetnymi przyspieszeniami. Firma wpadła na iście szatański pomysł. Otóż prędkość maksymalną i przyspieszenie określali jako wystarczające, a zużycie paliwa jako odpowiednie.
Opel w roku 1991 wypuścił nowy model Astra. Niestety z uwagi na dość niefortunnie zaprojektowany wlew paliwa dochodziło do wyładowań elektrostatycznych, co mogło skutkować zapaleniem się samochodu podczas tankowania. Na szczęście Opel szybko zrozumiał powagę sytuacji i postanowił nie smażyć ludzi, tylko naprawić błąd.
Ogień jednak jest dość lubiany przez europejskich producentów. BMW zaliczyło wpadkę z elektrycznie podgrzewanymi fotelami w modelu E39.
Na wskutek niewłaściwie dobranych elementów grzejnych fotele lubiły stawać w ogniu, wskutek czego często cały samochód się palił. Na szczęście BMW bardzo szybko uporało się z problemem i naprawiało wadliwy element w trakcie normalnych przeglądów poprzez wprowadzenie ograniczników napięcia trafiającego na maty.
Ferrari też pokochało ogień. Model 458 był wykonany metodą klejenia profili karbonowych. Klej był dobrany dość niefortunnie i gdy właściciel Ferrari jeździł ostro (a które Ferrari nie kusi, by go przycisnąć), temperatura w komorze silnika wzrastała do tego stopnia, że następował zapłon oparów kleju. Ferrari także uporało się z problemem, stosując inny klej. Poniżej film, na którym spłonęło dziesiąte Ferrari 458.
Pozostańmy przy włoskich producentach. W roku 1966 Lamborghini wypuściło model Miura. Wyposażony w silnik V12 o pojemności 3,9 litra i mocy 350 KM pozwalał rozpędzić auto do teoretycznej prędkości 275 km/h. Dlaczego teoretycznej? Bowiem przy prędkościach powyżej 240 km/h samochód stawał się nieobliczalny. A to z racji złej aerodynamiki. Jak zareagowało Lamborghini? Poprawili aerodynamikę pojazdu? A gdzie tam - stwierdzili, że samochód jest piękny i doskonały i zalecają jeździć z prędkością nie wyższą niż 240 km/h.
Super artykuł tylko nie działają filmy, są pokazywane jako fotki. (Używam telefonu z apką MK)
OdpowiedzTekst o Roverze SD1 jest praktycznie w całości przytoczony z Top Gear. Skopiowane, ale źródło niepodane ;)
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 14 kwietnia 2015 o 0:16