Kierowca widział to, co najpotrzebniejsze, żadne wskaźniki ponad te absolutnie niezbędne nie rozpraszały uwagi kierowcy. Obrotomierz za dopłatą. Ogromna kierownica i każdy przycisk na swoim miejscu. Strasznie mi się podobał ten porządek i ascetyzm Mercedesa w porównaniu do innych producentów z tamtych lat. Zobaczcie na nawiewy wentylacji/klimatyzacji. Jak widać, moda wraca... No i oczywiście, co było już tradycją u Mercedesa, kierowca i pasażer mogli osobno dla siebie ustawiać temperaturę chłodzenia/grzania. Pasażerowie z tyłu musieli zadowalać się miksem preferencji tych z przodu.
A fotele przednie aż proszą o długie trasy...
Przejdźmy teraz do mechaniki auta.
Silniki. Nie wskażę faworyta, bowiem takiego nie ma. Każdy z silników był niesamowicie trwały. Jak bardzo? Dla silnika 200 D przeciętny przebieg do czasu pierwszej awarii, czyli unieruchomienia samochodu, wynosił ponad 850 000 km. To chyba o czymś świadczy. Dziś cieszymy się, jak silnik 200 000 przejedzie - uważamy go za dobrą konstrukcję.
A sam samochód jak odmówi nam posłuszeństwa po 100 000 km to jest rewelacja. W tamtych latach taka konstrukcja byłaby dość mizerna. Ot, cena postępu. Dla tych, którzy chcą jeździć oszczędnie, ale niekoniecznie szaleć polecano diesle. Dla bardziej dynamicznych - turbodiesle. Jednak nawet trzylitrowy turbodiesel demonem prędkości nie był, bo miał caluteńkie 125 KM.
Dla tych, którzy nie liczyli się z ekonomią dedykowane były silniki benzynowe, a wraz z nimi chyba jedyny słuszny dla tego samochodu 185-konny R6 2,7 litra nazwany jako 280 E. Właśnie on zapewniał dość przyzwoite osiągi W123. Przyzwoite, to znaczy, że przyspieszenie do setki trwało 10 sekund, a prędkość maksymalna to 200 km/h.
Z ciekawostek: w instrukcji obsługi było napisane, że producent nie podaje procedury obsługi tylnego mostu, gdyż nie przewiduje jego awarii. I to była prawda - tylne mosty w Mercedesie nie psuły się nigdy. I nie wyły w przeciwieństwie do tych z FSO... Czyli że jednak można było. Napęd samochodu - klasyczny.
No i jeszcze to niezapomniane brzmienie Diesli z wtryskiem pośrednim. Tak, to nie wstyd tu właśnie dać ten niezapomniany klekot.
Produkcję modelu zakończono po 11 latach w roku 1986.
Czas rozprawić się z tym mitem. Tak naprawdę to nie miał on nic wspólnego z rzeczywistością W latach, kiedy wypuszczano W123 ceny samochodów były obliczane tak, że firma zarabiała na każdym wyprodukowanym egzemplarzu. I to wcale niemałe pieniądze, dzięki czemu nie było konieczności zarabiania na serwisie, wystarczyło produkować więcej nowych modeli. W123 powstało prawie 2,7 miliona sztuk. Nigdy przedtem ani potem żadna firma nie powtórzyła takiego sukcesu w prestiżowym segmencie E. Powiesz - nieprawda. Audi 100 C3 robiono przez 9 lat i pełno ich jeździło. Owszem, ale wyprodukowano ich 1,1 miliona. BMW serii 5 w szczytowym okresie produkcji zrobiono 1,3 miliona jednego modelu (E34). Oto jak bardzo Mercedes odstawił konkurencję!
By to pokazać jeszcze jaskrawiej - w roku 1982 Mercedes sprzedał więcej modeli W123 niż VW swojego hitu, czyli Golfa. Więc naprawdę Mercedes miał się bardzo dobrze, jeśli chodzi o finanse i W123 była koniem pociągowym firmy, a nie jego kulą u nogi. Sprzedaż tego auta przynosiła firmie potężny zastrzyk gotówki. Gdyby tak nie było, nie powstałby równie udany W124. A powstał, był podobnie trwały, a sprzedano go tylko niewiele ponad 100 000 sztuk mniej niż W123. Więc ta legenda naprawdę nie ma racji bytu, bo W123 nie doprowadził Mercedesa do bankructwa, a wręcz przeciwnie, dał potężny zastrzyk gotówki firmie i ugruntował pozycję Mercedesa jako firmy prestiżowej produkującej świetne samochody.
Co zatem się stało, że przestano produkować auta trwałe?
Świat się zmienił. Klienci zaczęli żądać coraz więcej, ekolodzy wtrącili swoje 3 grosze, a UE zaczęła nakładać coraz większe wymagania pod względem bezpieczeństwa. Już nie tylko poduszki czy pasy stały się obowiązkowe, ale także ABS, ESP i masa innych systemów. To bardzo podrażało produkcję aut. A przecież nie można podnosić cen samochodów w nieskończoność. Doszło do tego, że samochód stał się dobrem powszednim, więc i jego cena także musiała być przystępna. Zatem co zaczęli robić producenci, skoro mieli coraz mniejsze zyski na sprzedaży samochodów? Zaczęli szukać tańszych poddostawców (wiadomo, że odbiło się to na jakości podzespołów). Ale tego też nie można było obniżać w nieskończoność. Więc postanowiono zarabiać na serwisie.
Poprzez produkcję podzespołów trwałych i drogich, ale w jednym module z podzespołem tanim i zawodnym.
Poprzez specjalistyczne narzędzia potrzebne do naprawy auta czy komputery oraz oprogramowanie (potrzebne nawet do takiej prozaicznej czynności jak wymiana akumulatora).
Nawet płyn od wycieraczek musi być oryginalny, bo przypadkowo wlany powoduje wyświetlenie komunikatu o braku płynu, a konsekwencją tego jest unieruchomienie pompki od spryskiwacza szyb.
I tak oto sami sobie zgotowaliśmy to, że auta są coraz gorsze... Wszystko oczywiście pod przykrywką bycia ekologicznym. Tylko ciągła utylizacja tych aut jest mniej eko, niż wyprodukowanie porządnego, trwałego auta. Serio.
I przytoczę jeszcze slogan reklamowy Mercedesa W123:
"Auta się psują. Nasze później niż inne"
Co zatem obecnie poszło nie tak?
Zatem kochajmy W123. Takie trwałe auta jak on już nie wrócą. Szkoda.
Dlatego ja wychodzę z założenia że lepiej kupić stary samochód, doprowadzić go do godnego stanu i cieszyć się nim przez lata niż kupić nowy i narzekać :D
OdpowiedzŚwietna galeria, przynajmniej można się czegoś dowiedzieć A sprawę jak zwykle spie dolił socjalizm
Odpowiedz